czy_bibliotekarki.jpg

 

Ktoś kiedyś zapytał mnie gdzie pracuję, powiedziałam, że w bibliotece. O, świetnie, to możesz sobie poczytać. Odpowiedziałam owszem ale w domu.
Czytelnik wchodząc do biblioteki intuicyjnie kieruje się do najbliższego biurka i spostrzega bibliotekarkę, a za nią i dookoła niej książki. Może jeszcze ukradkiem zerka, czy pani siedząca za biurkiem uczesana jest w kok i ma na nosie okulary. Wypożycza książki i wychodzi. Na pytanie, co bibliotekarka robiła ? Odpowie, jak to co, siedziała i czytała.
Myślę, że ten stereotyp pracy w bibliotece pokutuje jeszcze do dzisiaj. Nadmieniam, że się zmienia ale jednak nie do końca.
A jak naprawdę wygląda praca w bibliotece?
Praca w otoczeniu książek jest przyjemna, codzienny widok książek cieszy oko i koi duszę. Zanim jednak książka trafi na półkę, a potem do rąk czytelnika, musi przejść swoją drogę.
Zacznijmy może najpierw od czytelnika. Ludzie przychodzą do biblioteki, dopytują się kiedy będą nowości książkowe. Czy jest już druga, trzecia część ich ulubionej powieści. Kiedy w końcu wypożyczą uaktualnione wydanie podręcznika do psychologii czy ekonomii, bo egzaminy się zbliżają.
A co robi bibliotekarka?
Przegląda nowości wydawnicze w prasie fachowej, w Internecie, zapisuje życzenia od czytelników. A jakże! Takie typu - pani kupi tę książkę, bo słyszałem, że ciekawa. Potem dzwoni do dostawców, rozmawia z hurtownikami, często negocjuje cenę i zamawia woluminy. I w końcu książka jest w bibliotece. Świeża, pachnąca, zawierająca różne historie. Te wesołe, smutne, czasem śmieszne i takie, w których często odnajdujemy samych siebie.
I tutaj się zatrzymajmy. Bibliotekarka nie wypożyczy książki nikomu, nawet jak ktoś się uprze, zanim jej nie opracuje. Czyli żeby to zrobić musi przybić pieczątkę z nazwą biblioteki i nadać jej numer. Myślę, że niejedna nie oprze się też temu, aby książkę powąchać. Taki świeży zapach książki….jest rajem dla nosa, ale też dla stęsknionych innych zmysłów, łącznie z potrzebą natychmiastowego przeczytania. Ale cóż, czytelnik zawsze jest na pierwszym miejscu. Dlatego bibliotekarka wprowadza szybko opis książki do komputerowego programu bibliotecznego / kiedyś robiła to ręcznie na kartach katalogowych/.
To znaczy? Wpisuje imię i nazwisko autora książki, tytuł, wydawcę, miejsce wydania, rok wydania, często też musi dopisać nazwisko ilustratora, tłumacza, i wiele innych ważnych informacji np. ile książka ma centymetrów. I tak tyle razy, ile nowiutkich książek leży na biurku, bo każda książka musi być wpisana, aby można ją było wypożyczyć. Potem bibliotekarka opracowane książki obkłada w folię, żeby się szybko nie zniszczyły, nakleja na grzbietach sygnaturę.
Co to jest? To znak, który określa miejsce książki w zbiorach biblioteki. Dla znawców klasyfikuje książkę wg UKD. Co to oznacza dla czytelnika? To, czy książka należy do literatury polskiej, obcej lub popularnonaukowej.
Po co to wszystko? Bo czytelnik już stoi i czeka, niecierpliwi się, jest żądny wiedzy i przygód zapisanych na kartach powieści. Jak dostanie taką opracowaną, nowiutką książkę do ręki, to jej nie wypuści zanim nie przesunie z rozkoszą opuszkami palców po szeleszczących kartkach, zachłyśnie się jej zapachem i treścią. Nadmienię, że z tego typu uniesień zwolnieni są ci, którzy korzystają z e-booków. Fakt, też czytają.
A bibliotekarka nadal nie wie, kto dostał w spadku domek pod lasem, dlaczego główna bohaterka płacze z miłości i czy ten morderca to na pewno zabił, czy tylko może się tak autorowi książki wydawało. Trudno, przeczyta w domu, bo w pracy jak widzicie nie ma na to czasu.

 tekst: Joanna Wronisz